Moskwa. Potężna, głośna i parna. Nowoczesne, monumentalne budowle pną się ku górze przeplatając się z podniszczonymi kamienicami. Wysiedliśmy przy dworcu ryskim. Z powodu ogólnego zmęczenia i niezwykłej duchoty (temperatura koło 30 stopni – lecz nie od słońca tylko od asfaltu, który dosłownie parował) wybraliśmy jako środek lokomocji pierwszą napotkaną taksówkę. Była to stara Łada Samara (hi t technologiczny związku radzieckiego lat 80tych) z kierowcą Azerem. Na pytanie „Do you speak english” usłyszeliśmy stanowcze „Ne ponimayu”. Dopiero słowo dollars sprawiło, że nasz kierowca odkrył w sobie poliglotę. Po ustaleniu stawki 20 dolarów (na początku Azer krzyknął 25, Adam 20., na co ten ochoczo przystał co oznaczało, że i tak swoje urżnął) – wsiadamy. Samochód wydał z siebie cichy jęk, podwozie trochę się obniżyło (pomimo, że i tak było stosunkowo nisko) i ruszamy.
Nasz kierowca okazał się prawdziwym mistrzem kierownicy i ciętej riposty. Z samochodu dawał tyle ile fabryka dała, także 70km/h to był max. To jednak wystarczało, bo wyprzedzaliśmy wszystko i wszystkich. Jak zaznaczył – Moskwa to nie Rosja tylko Moskwa dlatego tutaj panują trochę inne zasady:
• Każdy kierowca to twój wróg a pieszy to słowo nieznane.
• Zawracać można zawsze i wszędzie i to z każdego pasa.
• Najlepiej się do tego nadaje ten dla autobusów – wtedy robi się większy ształ.
• Jeżeli nie możesz zmieścić się na pasie należy stanąć na środku i stworzyć nowy.
• Znaki i sygnalizacja świetlna nie mają charakteru imperatywnego lecz informacyjny.
• Najczęściej używanym przyrządem jest klakson.
• Jakakolwiek próba zwolnienia kończy się jego użyciem – i to trąbi cała kawalkada, pomimo że Ci z tyłu nie wiedzą to się stało.
• Trąbić należy jednak zawsze – dla zasady.
• Dobrze widziana jest także rzucona jakaś wiązanka „v pizdziec” czy „Job twa mac”.
• Kierunkowskazu nie wolno używać – psuje efekt zaskoczenia przy wymuszaniu pierwszeństwa.
Kierowca podwiózł nas pod sam Hostel gdzie zaczął udawać, że zamiast dollars zrozumiał euro. Szybko jednak porzucił zamysł oszwabienia obcokrajowców i przyjął wcześniej umówioną stawkę. Nie chciał jednak 4 Lincoln’ów, ale jednego Jackson’a, któremu przyglądał się wnikliwie i podejrzliwie.
Comrade hostel
Wejście od strony podwórza. Wysoka kamienica, ponad 15 metrowa, w której były tylko 2 piętra. Klatka schodowa zdezelowana. Pierwsze wrażenie „Are you fucking kiddin me?”. Sam hostel jednak w środku bardzo przytulny. Miła Azjatka za biurkiem będąca recepcjonistką miła i pomocna. Hostel niewielki – 2 pokoje, kuchnia i 2 łazienki. Potrafił jednak pomieścić 18 osób, co okazało się utrapieniem w nocy przy temperaturze 25 stopni i tylko jednym otwartym oknie.
Moskwa
Pierwsze starcie – Kreml i Plac Czerwony. Niestety z powodu jakiegoś „festiwalu dla polityków” (jak nam powiedzieli później w recepcji) cały plac został otoczony przez „służby porządkowe” by przedstawiciele elit mogli się bawić sami. Co ciekawe, jednego przejścia strzegło blisko 50 policjantów, także impreza musiała być naprawdę gruba. Nie pozostało nam nic innego jak udać się do kolejnego celu naszej wycieczki jakim był dom handlowy GUM.
Wielki, przeszklony, dla burżuazji. Wszystko dopieszczone w każdym detalu. Ceny w sklepach sugerowały, że to nie miejsce dla tych, którzy pracują od 8 do 16., ale dla tych, którzy takich ludzi zatrudniają. Po środku pasażu nowiutkie, czarne, nieśmigane Audi A8. Dla tych którym standard tego wozu mógłby nie odpowiadać i mają za dużo pieniędzy lub kompleks małego penisa – Audi R8. No i jeszcze wersja dla tych zblazowanych, którym się już kompletnie w dupie poprzewracało ze szczęścia – odrestaurowane Audi z II połowy XIX w. Z racji tego, że już posiadaliśmy bilety na kolej transsyberyjska postanowiliśmy żadnego nie kupować
Następnym celem była „najsłynniejsza moskiewska ulica” czyli Arbat. Sprawa nie była jednak tak prosta jak zakładaliśmy, ale po kolei. Najpierw zapytaliśmy przedstawiciela władzy jako najbardziej wiarygodne źródło wiedzy. Niestety nie mógł po angielsku, także na migi wyjaśnił, że należy iść prosto, a potem 3 w lewo. Tam z kolei powiedziano nam, że musimy znowu skręcić w lewo, a potem druga w prawo. Gdy i tam dotarliśmy to dwie starsze panie zasugerowały żebyśmy poszli „tam” lub „tam” wskazując dwa przeciwne kierunki (nieważne który byśmy wybrali – wszędzie daleko), a jedno małżeństwo wskazało nam kierunek z którego właśnie przyszliśmy. Zdesperowani udaliśmy się do metra. Ponieważ metro moskiewskie jest jednym z najstarszych, najpiękniejszych, a zarazem największych w Europie to i tam udało nam się zgubić. Standardowo już uderzyłem do panów w tekturowych okrągłych czapeczkach, którzy na widok turysty wpadają w lekki popłoch. Policjanci, w liczbie trzech, pomimo usilnego wpatrywania się w moją mapę nie potrafili mi pomóc bo:
a) Tak jak wszyscy przedstawiciele władzy w Moskwie nie mówili po angielsku w absolutnie żaden sposób
b) Nie mieli pojęcia gdzie na tej mapie jesteśmy (przecież nikt od nich nie wymaga by wiedzieli jaki odcinek patrolują)
Nagle panowie natychmiast ode mnie odstąpili, w tył zwrot, całość baczność – szef idzie. Pomimo większej ilości belek na pagonach wyglądał na mniej rozgarniętego niż pozostała trójka. Po szybkim zdaniu raportu panowie (tym razem już w czwórkę) postanowili powtórnie pochylić się nad moją sprawą. Szef, pomimo głupiego wyrazu twarzy, okazał się sprytniejszy niż myślałem- wyciągnął swoją mapę z oznaczeniami w cyrlicy, gdzie kółkiem była zaznaczona aktualna pozycja – tak jakby już ktoś ich o to pytał w tym miejscu, albo żeby przynajmniej szef wiedział, który odcinek mają patrolować. To i tak jednak nadal nie rozwiązywało sprawy, a wręcz ją bardziej komplikowało, gdyż z tego punktu odchodziło wiele kolorowych linii, które przecinały się w różnych konfiguracjach. Zorientowawszy się, że szef zaczyna kreślić dla mnie nową, która w imię maksymy „na około zawsze bliżej” zakładała 3 przesiadki i wysyłała mnie w przeciwnym kierunku do zakładanego – uprzejmie podziękowałem i odszedłem. Na odchodne tylko zapytał po rosyjsku skąd jestem. Odpowiedziawszy, że z Polski na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, które w sumie występowało na niej przez cały czas wpatrywania się w mapę, po czym zapytał „Vy Ne gawarit pa ruski?”
Odnalazłszy się w końcu samemu dotarliśmy do ulicy Arbat gdzie zjedliśmy duży obiad w restauracji „My – MY” stylizowanej na łaciatą krowę. Ponieważ i tam wszystko po rusku, to braliśmy to co osoby przed nami, bo był szwedzki stół.
Wnioski
a) Moskwianie to całkowicie monojęzyczny „naród”. Po zapytaniu około 30 osób w grupie wiekowej 18-35 maksymalnie 3 potrafiły cokolwiek z siebie wydusić
b) Podstawą przyjęcia do administracji publicznej bądź „grupy sprawującej władzę” jest nieznajomość języków obcych
c) Mapy Moskwy z łacińskimi literami są całkowicie bezużyteczne. Mieszkańcy stolicy, poza prostymi sloganami jak Boss czy Armani, potrafią czytać tylko w cyrylicy.
d) Podstawą orientacji Moskwian jest metro. Na powierzchni są całkowicie zgubieni. Gdyby porównać centrum Moskwy do centrum Krakowa (chodzi tylko o idee, bo w rzeczywistości gabarety Moskwy są nieporównywalne z żadnym polskim miastem) i zapytać Moskwianina stojącego przy kościele Mariackim jak dojść na Grodzką to gotów wysłać do Nowej Huty zahaczając przy okazji o Prokocim i Ruczaj.
e) Powszechne zdziwienie budzi fakt, że Polak nie potrafi mówić po rosyjsku. Nie wiem co im wmawiają na geografii, ale Ci chyba nadal myślą, że jesteśmy ich państwem satelickim, albo przynajmniej w „strefie wpływów”.