Geoblog.pl    ramin    Podróże    Asia to go    10 sierpnia
Zwiń mapę
2010
10
sie

10 sierpnia

 
Mongolia
Mongolia, Sükhbaatar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6312 km
 
Dzień mijał dość leniwie. Zdecydowana większość współpasażerów to turyści (Włosi, Niemcy, Austriacy). Wstaliśmy o 11.30 i do godziny 14stej praktycznie nic się nie wydarzyło. Za oknem niekończące się stepy i równiny oraz błyszczący Bajkał. Czasem jacyś robotnicy w odblaskowych kamizelkach (trochę nie rozumiem idei po co im one skoro tam nie ma żadnego życia... żeby ich wielbłąd nie potrącił czy jak?) ścinający kosą trawę przy torach. Zabudowa podobna do tej na trasie Moskwa-Irkuck - domy przypominające szopy czy czasem wręcz zdewastowane rudery.

O godz 14stej dojechaliśmy do przejścia granicznego Nauszki - Suche Bator. Nauszki przypominały ostatni bastion cywilizacji. Wielki budynek dworca kolejowego, mały targ, kilka drobnych murowanych budynków bez elewacji, a poza tym - szczerze pole. Postój miał trwać 2 godziny. Jak się poźniej okazało - trwał 7. Ale po kolei.

Przez pierwsze 2 godziny można było dokonać zakupów w miejscowym markecie lubi na targu. Jeżeli chodzi o żywność to wybór nie był powalający. Jabłka, jakieś konserwy, woda w butelkach, drobne ciastka - to wszystko. Na straganie obok znajdowało się wszystko, tylko nie żywność - linki, haczyki, latarki, karty, szpachla do muru, skarpetki, ubranka dla Barbie i masę innych bardziej lub mniej przydatnych rzeczy. Największą ciekawość wzbudzał stragan dwóch mongołów, którzy w bagażniku swojej łady mieli porąbaną koninę. O jakiś standardach BHP nie ma co wspominać. Wszystko leżało kilka godzin w słońcu wśród wszędobylskich much, a przyrządem do cięcia była siekiera, którą notabene wcześniej przybijali kołpak. Mimo wszystko popyt był.

Między samochodami znalazłem lekko wygłodniałego, czarno-białego, kota. Ponieważ nie mogłem już patrzeć na puszkowane żarcie to przyniosłem mu "konserwę turystyczną", ponieważ śmierdziała najbardziej ze wszystkich, które jadłem. Mimo wszystko dla kota był to rarytas, bo szczerzył się jak szczerbaty do chleba. Nawet pomimo przybycia psa, o znacznie większych gabarytach, nie odpuścił. Gdy przystąpił do ataku na konkurenta do michy to już było wiadomo kto rozdaje karty na tym dworcu.
W międzyczasie na dworcu pojawiło się nowe zwierzę, tym razem mniej spotykane na peronach kolejowych. Krowa. Łaciata Krasula zerwała się jednemu z pasterzy. Była to jednak bardzo wyluzowana przedstawicielka swojej rasy, ponieważ pomimo licznych gapiów, nie przeszkodziło jej to załatwić swoich potrzeb na dworcu.

Czas na kontrole graniczną. Najpierw przyszli Ci od paszportów. Wnikliwie przyglądali się każdemu, by następnie zabrać je w celu jeszcze dokładniejszej kontroli. Potem przyszły jakieś skośne, które kazały wypełniać wnioski celne, a po nich celnicy z psami by sprawdzać ewentualny przemyt. Jak skomentował to Adam: "Ja rozumiem dlaczego ci Ruscy tak piją. Jak taka administracja to się nie da tutaj żyć na trzeźwo". Ziarno prawdy w tym było. Po 2,5 godz, odprawie czekało nas dokładnie to samo po stronie Mongolskiej w Suche Bator. Po raz kolejny trafnie podsumował to Adam: "Jeden Rusek, drugi Mongoł. Obaj biedaki. Ale będą się kurwa licytować i sprawdzać pomimo że i tak nie ma czego stąd wywieźć."

Samo Suche Bator z perspektywy pociągu wygląda jak głęboka Bułgaria. Bloki z wielkiej płyty, odpryski zaczynające tworzyć swoistą mozaiką, wyblakłe ławki, zniszczone place zabaw. Ludzie w ciuchach z second handu (albo z fourth hand'u). W modzie panterka i szerokie dzwony. Na peronie jednak to my czuliśmy się jak objazdowe zoo, bo wybitnie nie pasowaliśmy do otoczenia. Po wyjściu z wagonu przybiegła zaraz Mongołka w fioletowym dresie krzycząc do każdego niemongoidalnego "dollars change!". Kalkulator miała fajny, ale przelicznik beznadziejny, także poszedłem dogadywać się z innym konikiem. Padło na lekko głuchoniemego dziadka z którym trzeba było się dogadywać tylko na palcach, bo okularów chłop zapomniał, także kalkulator też nie wchodził w grę. Po twardych i żmudnych negocjacjach ("dziadek skup się kurwa, ja mam dolary, nie euro, kapiszi?!") dobiliśmy targu. 2 lata stosunków międzynarodowych nie poszło w las.

Jednocześnie dzisiaj wypadły urodziny Mari, więc koło 21 wpakował się do nas 40letni Niemiec Martin informując, że robimy imprezę. Od słów przeszliśmy do czynów: zaśpiewaliśmy sto lat po polsku, niemiecku, francusku, hiszpańsku, angielsku i mongolsku (Ci jak zwykle muszą się wyróżniać, także melodia była inna), a następnie przeszliśmy do obalania narodowych trunków, których zapas każdy wiózł z macierzystego kraju. Polskim wkładem była żołądkowa gorzka. Koło 23 Adam przełamał wszelkie bariery językowe, a ja tłumaczyłem rozmowę między Mongołką i Irlandką. Zaginął także kubek Magdy, który Martin gdzieś posiał. Wiedząc jednak jak właścicielka cierpiała po utracie jednego z klapków Adam postawił sobie za punk honoru odzyskanie zguby. Po przetrzepaniu paru boksów kubek został odnaleziony.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 64 wpisy64 29 komentarzy29 545 zdjęć545 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
13.08.2012 - 23.09.2012
 
 
30.07.2010 - 21.08.2010