Dzisiaj wycieczka do parku narodowego Terelja. My i 3 Japończyków. Wyjazd o 10. Mi przypadło miejsce obok kierowcy z lewej strony - trochę dziwnie się czuję jak tam nie ma kółka. Zwłaszcza przy wyprzedzaniu, bo ruch jest prawostronny. Nasz kierowca, jak prawdziwy mongoł, sunął środkiem jezdni. Po 40 minutach dojechaliśmy do bramek gdzie kasowano za autobane. Jej jakoś można porównać do odcinka granica niemiecka - Legnica (ten odcinek z wielkich betonowych płyt postawionych za Hitlera po którym Szwaby rozpoznają, że wjeżdżają do Polski, bo tak się samochód tłucze).
Zaraz za wjazdem mongoł w tradycyjnym szlafroku bawił się ptakiem (?!) (tzn się chyba orłem) wielkości dużego telewizora przerzucając go sobie z nogi na nogę. Oczywiście foto musi być, bo nie ma zdjęcia z orłem, nie ma lansu. Jak bydle usiadło na ramieniu i ścisnęło szponami to poczułem jakby lekkie chrupnięcie. Foto zaliczone, jedziemy dalej. Następny przystanek - buddyjski kopiec.
Usypany z kamieni, gdzie każdy podróżny dorzucał swój, z zatkniętymi na szczycie niebieskimi szmatami. Kilka zdjęć i jedziemy już bezpośrednio do parku narodowego.
Mickiewicz w swych wierszach miewał "uniesienia" czyli zachwyt nie do opisania. Tak jest w wypadku krajobrazów w Mongolii. Żadne słowa nie oddadzą tego spokoju i harmonii jaka tam panowała. Niekończące się stepy, stada dzikich koni mknących wzdłuż drogi i trzody baranów poganiane przez 9-10 letnich chłopców na koniach, którzy w siodle czuli się jak Kubica za kółkiem. Jedno cmoknięcie i koń z cwału przeszedł w galop. Ten naród został stworzony by poskramiać te zwierzęta. Dziedzictwo Czyngis Chana nie zostało zatracone. Miedza nie była mierzona od linijki, ale od tego gdzie wzrok sięga.
Dostaliśmy 2 godziny czasu wolnego. Nie pozostało nic innego, jak znaleźć knajpę i iść na browar. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Jednocześnie Mongołowie są chyba też przekonani, że my nadal z CCCP, bo tam też powszechne zdziwienie budzi, że my nie gawarit po ruski. Podczas 30 minutowej wędrówki do sklepu towarzyszyły nam 3 psy, tak jakby chciały być mieć pewność, że ten biały człowiek im tu gdzieś nie zginie. Twardo broniły przed innymi psami, także żaden inny kundel się obok nas nie pałętał. Poczciwym mieszańcom zrekompensowaliśmy się później oddając resztki jedzenia.
W sklepie, na końcu świata, w zapomnianym przez Boga miejscu były polskie (!) ogórki konserwowe, leczo i papryczki firmy Urbanek. To się dopiero nazywa siła marki, skoro ściągają to 6 tys. km. Po obaleniu browara pokręciliśmy się jeszcze 30 minut po górach po czym powrót do jutry na obiad.
Jurta, mieszcząca stół, piec, 5 łóżek i masę pająków jest tradycyjnym miejscem zamieszkania Mongołów. Okrągła (nie dla emo - brak kąta do płakania), ocieplona skórami, tradycyjnie biała, z wentylacją na szczycie i tuż przy podłodze. Mniej więcej 2,2 metra wysokości. By konstrukcja się utrzymała niezbędne są obciągniki na zewnątrz namiotu - w tej roli kaloryfery kolankowe. Rodzina goszcząca widząc mieszczuchów zrezygnowała z tradycyjnego mózgu barana podając kaszę z ziemniakami. No i oczywiście baraninę. Tutaj wszystko podaje się z barana. Idąc do restauracji nieważne co pisze w karcie. U nich chicken, pork, beef to po prostu inne, regionalne określenia baraniny. Po obiedzie krótka drzemka i czas na jazdę konną.
Największa panikę siała Magda, która jako mieszczuch jest przekonana, że marchewki i ogórki rosną w sklepie, a inseminator to to samo to terminator, ale po czesku. Konia dostałą krnąbrnego i niezbyt ruchliwego, ale oczy miała jak 2 dychy w 5 złotówkach. Pisk był niezależnie od tego czy stał, żarł, czy szedł. Mniej więcej w połowie Adam jej powiedział, że warto trzymać lejce.
Ten znowu natomiast wyglądał jak strażnik teksasu: czarne okularki, czapka kowboja, powolny krok i zawadiackie spojrzenie. Kroczył dumnie na przedzie peletonu.
Po jeździe konnej trzeba było się ewakuować w kierunku Ułan-Batoru - miasta warczących silników i wyjących klaksonów. Dostaliśmy zaproszenie od Purvee, dziewczyny z Couchsurfingu, na domówkę, ale obawiając się, że nie zdążymy na poranny pociąg zrezygnowaliśmy.