Tego dnia utknęliśmy trochę w hostelu z powodu braku biletów na trasie Ułan Bator - Pekin. Tzn bilety były. Zamówione przez Polaków w amerykańskiej sieci pośredniczącej przy załatwianiu formalności w rosyjskich kolejach na trasę mongolsko - chińską. Myślałem, że bardziej tego skomplikować się nie da. Ale czy z życia można wyciągnąć więcej? Można! Otóż nasze bilety wysłane międzynarodowym spedytorem UPS zwiedziły Rosję, Szwecję, Niemcy, Indie, Chiny, Koreę Południową by znów wrócić do Chin, a mianowicie do Pekinu. Nie wiem jakich logistyków oni tam zatrudniają, ale aż dziw bierze, że nie wysłali tego krótszą trasą przez Brazylię i Australię. Skrót przez Gwatemalę też brzmi rozsądnie. W każdym razie dzięki skoordynowaniu działań chińsko-amerykańsko-mongolsko-polskich, wykonaniu kilkunastu telefonów i rzuceniu paru siarczystych zdań po angielsku (What the fuck it mean that you don't know where are this tickets) - bilety zawitały w Mongolii. Żeby było ciekawiej to 2 godziny po odebraniu biletów ciągle dzwonili by się nie denerwować, bo bilety już niedługo zostaną dostarczone... to się dopiero nazywa przepływ informacji.
Z racji trochę zmarnowanego popołudnia i braku planów na dalszą cześć dnia nie pozostało nam nic innego jak shopping. Budynek handlowy znajdował się 5 min drogi na wschód od naszego hostelu. Składał się z 7 pięter i był wypchany po brzegi luksusowymi towarami: zaawansowana elektronika, połyskujące wazy, drogie płótna i delikatne jedwabie. Niestety, ceny również pod turystów i to tych zachodnioeuropejskich z grubymi portfelami i wypłatą w euro. W sumie nie ma co się dziwić, że takie ceny, bo większość tych towarów jest importowana. Nie opłaca się produkować dla niespełna 3 mln mieszkańców, z których połowa mieszka w jurtach gdzieś na stepie. Ponadto Mongołowie cierpią na kompleks niższości. Twarzą wszystkich reklam (począwszy od kieliszków, przez soki, farby do włosów a skończywszy na glazurze) są biali. Jakbyśmy byli wzorem piękności i gwarantem jakości, pomimo że to właśnie azjaci produkują a my to w Europie kupujemy. Dziwny naród.