Geoblog.pl    ramin    Podróże    Asia to go    17 sierpnia
Zwiń mapę
2010
17
sie

17 sierpnia

 
Chiny
Chiny, Pekin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8009 km
 
Rano poznajemy naszych współlokatorów: drobna Koreanka, studentka finansów o imieniu Jee, oraz Azaf - żyd z Izraela, który przyjechał konstruować mosty dla Chińczyków.
W planie zwiedzanie placu Tiananmen oraz Zakazane Miasto. Wsiadamy do metra i jedziemy na stację Tiananmen Wschodni. Sama podróż też jest ciekawa. W godzinach szczytu (które w Pekinie są zawsze) trzeba się nieźle nagimnastykować by dostać się do wagonika. Niezwykle przydatne są umiejętności nabyte podczas licznych koncertów, także łokcie i wysunięty glan daje radę. Niestety Chińczycy są tacy sami jak Polacy jeżeli chodzi o sposób myślenia w transporcie publicznym. Najważniejsze, że wsiadł i nic innego go nie obchodzi. Mógłby się kitajec przesunąć jeszcze 3 metry w głąb wagonika gdzie jest miejsce, ale po co? Przecież o to chodzi! O to poczucie bliskości, wsparcia, przynależności do większej grupy. Nic Chińczykowi nie sprawia takiej przyjemności, jak wąchanie pachy innego spoconego Chińczyka. W sumie z drugiej strony jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało, bo zazwyczaj byłem głowę wyższy od przeciętnego skośnego, także to oni mieli problem z moją pachą.

Wysiadamy na naszej stacji. Zakazanego Miasta nie da się nie zauważyć. Ogromny, kilku metrowy bordowy mur i jeszcze większa kolejka do głównego wejścia. Z carskiego kompleksu spogląda dumnie największy bohater Chin Mao Zedong (tak by przypadkiem wchodząc do obiektu nikomu się nie pomyliło kto tutaj rozdaje karty). By dostać się do środka trzeba swoje odczekać, także dopiero po 2 godzinach kupiliśmy bilety.

Zakazane miasto wielkością przypomina Rynek Krakowski. Tyle że 4 razy większy. Posiada około 800 pokoi, także nie sposób wszystko zwiedzić w jeden dzień. Zwłaszcza, że bardzo łatwo się zgubić w labiryntach korytarzy pomimo posiadania kompasu i mapy. Jednak tylko podczas tego "gubienia się" można odkryć najpiękniejsze miejsca. Każdy budynek to jakaś historia. Historia ludzi, którzy w nim mieszkali. A pałacowe intrygi nie były obce Zakazanemu Miastu.
Wszystko jest ze sobą idealnie zharmonizowane i przepełnione symboliką. Każdy kolor, kształt, kolumna czy obraz coś oznacza. Smok to symbol cesarski a zarazem mężczyzny, cesarzowa to feniks a zarazem personifikacja kobiety. Od ilości informacji, którymi byłem bombardowany z wypożyczonego audiobooka, można dostać zawrotu głowy. Sam audiobook też dostarczał frajdy, bo zamiast wziąć głos jakiegoś Polaka, to mówiła (a raczej pojękiwała) Chinka kalecząca polski. Wyglądało to mniej więcej jak mój czeski po pijaku.

Na turystów z zachodu czekają także dodatkowe atrakcje:

1) Dla dużej części skośnookich biały to rarytas. A z rarytasem trzeba mieć foto, bo jak nie ma foto, to na mieście nie ma lansu. Dlatego niejednokrotnie można dostrzec obiektyw idealnie wycelowany tylko w Ciebie. Co odważniejsi podchodzą i proszą o wspólne zdjęcie. W końcu nie co dzień można spotkać faceta, który ma duży nos, długie włosy, do tego brązowe i nie jest karakanem.

2) Kolejną gratką dla Europejczyków jest noszenie parasolek przez Chinki, pomimo że w Pekinie nigdy nie widać nieba z powodu smogu. Gdy w przedszkolu z opakowania kredek zawsze zostawała mi szara, a niebieska i zielona były towarami deficytowymi, to tutaj dzieci się pewnie zabijają o tą pierwszą. Jak się później dowiedziałem dla niektórych (w wypadku chińskim słowo "niektórych" należy odczytywać w kontekście kilkuset milionów) Chińczyków kolor biały to personifikacja czystości i piękna. A ponieważ oni i tak mają już przesrane, bo są żółci, to starają się nie być jeszcze bardziej przez ewentualną opaleniznę. Dlatego fobia przed promieniami słonecznymi zmusza ich do noszenia parasola, pomimo że w Pekinie nie mają prawa w ogóle się opalić.

3) Największe jednak zdumienie budzą spodnie małych kitajców. A konkretniej wycięta dziura w spodniach na wysokości dupy. Pomimo darmowych szalet, które się znajdują przy każdym metrze i na co 3 ulicy, to nic nie sprawia takiej radości małemu Chińczykowi jak trzaśnięcie przysłowiowej dwójki na środku Zakazanego Miasta. Po prostu bierze się gazetę, wali kupę, mama wyciera tyłek, kupę do kosza i dawaj przed siebie. Ja całkowicie rozumiem, że brzdące mają to do siebie, że ze zwieraczami bywa różnie. To ludzka rzecz, że jak przyciśnie to trzeba, ale no już bez przesady. Tutaj nie ma tradycyjnego "mamo, mamo kupa", tylko kupa po prostu pojawia się nagle i nie ma czasu by zdjąć gacie. Mao faktycznie dokonał "wielkiego skoku" - żeby człowieka w kosmos wystrzelić, a o pampersach nie słyszeć...

Zwiedzanie zakończyliśmy koło 18stej. Na Tiananmen brakło czasu, więc wiedzieliśmy, że trzeba wrócić. A póki co do domu, bo rano Wielki Mur. Z Adamem jeszcze obróciliśmy kilka browarów i do łóżka spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 64 wpisy64 29 komentarzy29 545 zdjęć545 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
13.08.2012 - 23.09.2012
 
 
30.07.2010 - 21.08.2010