Dzień trzeci a zarazem ostatni w Gucy. Poranek ponownie biegnie dość leniwie. Krótka wyprawa do centrum po jedzenie a następnie pod prysznice. Dzisiaj głównym celem jest zaliczenie koncertu Gorana Bregowicza, jednego z guru serbskiej muzyki, który jednocześnie ją wypromował poza granicami kraju dzięki nagrywaniu ścieżki dźwiękowej do takich filmów jak Czas Cyganów czy Underground (tutaj wielki ukłon dla Marceliny, która mnie o tym uświadomiła). Sam występ był zaplanowany dopiero na popołudnie, także z racji braku perspektyw na dalszą cześć dnia udaliśmy się na nasze wzgórze by zrobić popołudniową sjestę.
Niewiele z niej jednak wyszło, gdyż podczas wspinaczki zaczęły mnie dobiegać jakieś krzyki na przemian z wymienianiem mojego imienia. To była nasza serbska grupa mocnego wsparcia, z którą się zapoznaliśmy wczoraj (tzn ja się zapoznałem, bo Marcela jeszcze nie miała okazji, chociaż była postacią powszechnie znaną i rozpoznawalną w tym środowisku ;)
Po raz kolejny doszło do wymiany międzynarodowej – chłopaki nauczyli mnie paru przekleństw po serbsku, oraz tradycyjnego witania się miedzy dobrymi kolegami (3 całusy w policzki). Moja pozycja w tej ekipie była mocna, gdyż studiowałem w Krakowie, a jedynie co chłopaki kojarzyli z Polską to wódka i Wisła Kraków. Chociaż nie chodzi o samą drużynę piłkarską, co bardziej o kiboli, gdyż w serbskiej telewizji był poświęcony program o ustawkach miedzy Cracowią i Wisłą… podziwiali ich „charyzmę” i oddanie sprawie.
Koło południa zapoznaliśmy się z kolejnymi Polakami, również autostopowiczami – Katarzyną, Kamilą, Piotrkiem i Radkiem, z którymi (w tym również oczywiście Michał i Katarzyna poznani wcześniej) poszliśmy na koncert Gorana.
Pod sceną już nie tak gęsto, społeczeństwo z racji niedzieli zaczęło rozjeżdżać się już do domów. W poniedziałek robota. Niemniej jednak nadal tłumnie, a serbskie flagi łopotały na wietrze. Sam koncert Gorana – świetny. Pomimo zarzucanej mu przez Serbów komercjalizacji i odejścia od prawdziwego klimatu trąbki facet potrafił poderwać tłumy. Już pierwszą piosenką „Gas” momentalnie zjednał sobie tłumy, która wtórowała mu w refrenie.
Odczuwając pragnienie odszedłem z pod sceny by zlokalizować punkt z żółtymi puszkami i wymalowanym na nich rogaczem z lasu. W międzyczasie rozmawiałem przez telefon po angielsku, gdzie nagle zaczęło mnie zaczepiać dwóch Serbów z wyraźnie nieprzyjacielskimi zamiarami. Zaczęły się przepychanki. Chłopaki bardzo łamaną angielszczyzna wyjaśnili mi, że nie chcą tu amerykanów (sic!). Gdy sytuacja zaczęła przybierać coraz bardziej nieciekawy obrót z oddali po raz kolejny usłyszałem swoje imię. To moi Serbowie z liczbie znacznej przybyli z odsieczą. Chłopaki zaczęli gadać coś po swojemu i ostatecznie skończyło się na obracaniu Rakiji, a na pożegnanie (od niedoszłych oprawców) usłyszałem przeprosiny („mogłeś powiedzieć, że jesteś z Polski) oraz dostałem piwo i papierosa. Zacne chłopaki.
Po koncercie do wieczora kręciliśmy się po Gucy, by ostatni raz skorzystać z uciech oferowanych przez tą małą wioskę.