Z Ulcinj zaczęliśmy łapać koło 11stej. Sprawa wydawał się prosta - do Kotoru jakieś 120 km, będziemy jechać ze 3-4 godziny. Faktycznie jechaliśmy około 10 - to był najkrótszy odcinek, który ciągnął się niemiłosiernie. Kierowców było chyba z 5. Do ciekawszych można zaliczyć gościa (Serba mieszkającego w Czarnogórze, który musiał się przenieść z Kosowa po (jak sam określił) agresji NATO na Serbię), który produkował air hockey'je oraz jednorękich bandytów. Gag sytuacyjny polegał na tym, iż firma była konkurencyjną dla firmy mojego kolegi z Polski, ale twardo szedłem w zaparte iż nic o air hockey'ach nie wiem - jeszcze by mnie chłop wysadził gdzieś w polu bez pobocza i bym dymał do tego Kotoru z buta.
Również ciekawą osobą był duński Serb, który po angielsku wręcz śmigał. Przestrzegał mnie przed prasą i telewizją, która na Bałkanach po prostu kłamie, chociaż (jak sam stwierdził) niewiele lepiej jest w innych krajach, nawet europejskich.
W Kotorze spotkaliśmy się z naszymi znajomymi z Gucy - Kamilą, Katarzyną, Piotrkiem i Michałem. Zakwaterowaliśmy się u miejscowej "babuszki", spiąć w szóstkę na 3 łózkach. Ponieważ wieczorem postanowiliśmy obalić kilka Jeleni, a dziewczyny zaczęły mordować wino, ostatecznie ja miałem swoje łóżko, Katarzyna także, a cała reszta padła na trzecie. Grunt to się dobrze ustawić ;)