Dzis, po ponad 16 godzinach podrozy autobusem, dotarlismy z Wladywostoku do Harbinu, ktory jest pierwsza stacja na naszej chińskiej mapie. Poniewaz polityka Chin względem FB nie uległa zmianie, to dalsze informacje bedą zamieszczane tylko tutaj.
Zanim jednak wyruszylismy do Państwa Środka, spędziliśmy dzien we Wladywostoku. Początkowo naszym przewodnikiem został Ilja- pracownik miejscowego biura transportowego, ktory zaoferowal swoje towarzystwo po godzinach pracy. Generalnie niesamowicie sympatyczny, pomocny i otwarty.Zabrał nas na jeden z najwyższych punktów widokowych, standardowo na plan rewolucji oraz krotka wycieczka kolo muzuem lodzi podwodnej. Miasto, na pierwszy rzut oka, jakas wybitna architektura pochwalic sie nie moze. Zdecydowanie industrialne klimaty. Sporo grubo ciosanych kwadratow, jak i placow wzniesionych na tej podstawie. Generalnie socrealizm - socjalistyczne w formie, realne w tresci.
Postanowilismy nocowac na dworcu, poniewaz (jak zreszta wynikalo z wczesniejszych pasjansow) nie znalezlismy noclegu w przystepnej cenie. Byla jeszcze opcja plazy (ktorej kawalek we Wladywosotku jest naprawde niewielki), lecz wtedy poranne autobusy nie dowiozlyby nas na czas. Tak wiec wyladowalismy na zapomnianym przez Boga dworcu, gdzie trzeba bylo przegarowac 8 godzin. W wyniku splotu wydarzen, skonczylismy obalajac polska zubrowke z dwoma Azerami i Uzbekiem. W ciagu 6 godzin zostaly omowione kwestie z zakresu energetyki, srednich zarobkow, cen samochodow, prostytucji, osiagniec olimpijskich poszczegolnych panstw, a skonczylismy na podstawach wiary mahometanskej.
Zwienczeniem spotkania byl zakup o 5 rano rozbitego laptopa od przypadkowo spotkanego Ruska (w cenie 100zl).
Zmeczeni, ale syci, wsiedlismy o poranku do autobusu jadacego w kierunku Harbinu. Podczas calej podrozy warta jest wspomnienia tylko kontola graniczna.
W wypadku strony rosyjskiej - niesamowita skrupulatnosc. Urzedniczka z iscie biurokratycznym zacieciem starala sie doszukac jakiegokolwiek bledu w moim paszporcie. Kilkukrotnie kartkowala, przeswietlala, skanowala, powiekszala znaki holograficzne. Po czym ponownie wertowala strony. W poszukiwaniu jakiejs ulomnosci, niedskonalosci, ktora moglaby ja wyrwac z tej rutyny. Niestety moj pasport byl jednym z wielu. Pomimo swej orientalnosci jak na to przejscie - wybitnie przecietny.
Po stronie chinskiej zdecydowanie wieksze zamieszanie. Co to za paszport? I gdzie ta Polska? Co to za dziwna litera w panskim nazwisku? Z kazda uplywajaca minuta wysypywalo sie wiecej pan i panow w niebieskich koszulach, ktorzy z zainteresowaniem i jakims niedowierzaniem wertowali moj paszport. Bylismy tam jakims ewenementem, ciekawostka, ktora pewnie jeszcze przez jakis czas bedzie sie wspominac.
Na koniec uslyszalem, ze w dlugich wlosach bylem handsome... tak jabym tego nie wiedzial
Nastepny wpis - najprawdopodbniej Pekin