Geoblog.pl    ramin    Podróże    Asia to go    12 sierpnia
Zwiń mapę
2010
12
sie

12 sierpnia

 
Mongolia
Mongolia, Ulaanbaatar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6575 km
 
Pobudka 8.30 o 9 wychodzimy. Tym razem trasa jest nam znana, także nie trzeba błądzić. Tak jak w każdym wielkim mieście tak i w Ułan Bator ulica ma swoje prawa.

Po pierwsze - piesi nie istnieją. Jeżeli myślałem, że w Moskwie było ciężko to Ułan Bator klasyfikuje się na poziom very hard. W wypadku tego pierwszego sprawę jeszcze rozładowywało metro. Tutaj cały ruch uliczny odbywa się na jednej płaszczyźnie. Dlatego zielone światło dla pieszych nie ma znaczenia dla kierowców. Oni mają pierwszeństwo zawsze i wszędzie. W końcu chłop nie słup - przesunie się. I tak w Ułan Bator można być na środku przejścia, a samochody dalej będą sunąć, także trzeba być czujnym i dobrze lawirować między rozpędzonymi pojazdami.
Jednym z najlepszych miejsc do parkowania, podczas przymusowego postoju w korku, są pasy. Niektórzy wręcz do perfekcji opanowali technikę stawiania dokładnie w obszarze przysłowiowej zebry, tak że oba zderzaki mieszczą się w niej idealnie. Najlepszym momentem do przechodzenia jest więc korek, gdzie szybko i bez zbędnej zwłoki należy pokonać ulicę klucząc pomiędzy samochodami.

Po drugie - klakson. Zawsze i wszędzie przy czym 3 razy częściej niż w Moskwie. Jego użycie weszło tak w kulturę jazdy samochodem, że nie wywołuje już nawet potencjalnej agresji (poza turystami). Podczas gdy w Polsce doszłoby niejednokrotnie do rękoczynów za napastliwe uderzanie w klakson tak tutaj to jakby delikatnie sugerować, żeby jechać trochę szybciej. Tak więc w UB kierowca może jechać lusterko w lusterko w odległości nie większej niż 10cm (!) i nadal szczerze się uśmiechać jeden do drugiego. Ba, nawet prowadzić całe rozmowy, gdyż skraca to czas oczekiwania podczas tego zamętu ulicznego.

Po trzecie - wysepki. W Ułan - Bator na każdym większym skrzyżowaniu znajduje się niewielki, okrągły podest. Taka mała wysepka. To miejsce dla policji do rozładowywania korków w kryzysowych sytuacjach. Ponieważ trwa ona cały czas to i panowie policjanci prawie w ogóle nie opuszczają swoich stanowisk, by dzielnie stawiać czoło tej ulicznej dżungli. Niestety efekty są mizerne - znaki policyjne pod uwagę bierze co 2 kierowca.
Wg moich pobieżnych obserwacji ponad połowa samochodów była bita. Zderzaki, nadkola, drzwi - to standard. Nie opłaca się tego jednak "klepać" w mieście, w którym odstępy między pojazdami wynoszą mniej niż pół metra.

Po czwarte - kradzieże. Mali kitajcy mają tendencję do zbyt bliskiego podchodzenia także trzeba się pilnować i trzymać w odległości ręki.

Po piąte - "budki telefoniczne". Idąc ulicą, przeciętnie co kilometr, można spotkać siedzącą na ulicy kobietę (rzadziej mężczyzn), która za niewielką opłatą użycza telefonu. Nie jest to jednak żadna Nokia, Sony Ericsson czy Szajsung, ale zwykły, prosty stacjonarny telefon. Niejednokrotnie jeszcze taki z obrotowym cyferblatem. I tak w zgiełku ulicznej tłuszczy i wiecznie wyjących klaksonów można przeprowadzić, w pozycji półklęczącej, upragnioną rozmowę.

Dotarliśmy do kompleksu świątyń Gandan. Tym razem wszystkie otwarte. Wpierw udaliśmy się do głównej, gdzie znajdował się 26 metrowy posąg Awalokiteśwara, czyli "Pan patrzący w dół ze współczuciem". Monumentalny miedziany posąg ze złotym wykończeniem (zużyto około 60kg złota) wznosił się dumnie spoglądając na swych wyznawców. Emanował z niego jakiś spokój, który sprzyjał wewnętrznej refleksji. Wg. wierzeń buddyjskich kolejnymi inkarnacjami Avalokiteśwary są Dalajlamowie. Ścieżka dla zwiedzających prowadziła wokół posągu, gdzie wznosiły się setki blaszanych dzbanów poruszanych przez wyznawców. Jednocześnie w rzędach (naprzeciw siebie) znajdowało się tysiące posągów buddy, do których co chwilę podchodził jakiś buddysta wznosząc prośby i modły.

Następnie zawędrowaliśmy do jednego z mniejszych klasztorów, gdzie odbywała się codzienna poranna modlitwa - jedna z głównych atrakcji turystycznych, Starszyzna, w liczbie około 100, usadzona ciasno w rzędach, wznosiła swoje modły co chwilę maczając kciuk i środkowy palec w wodzie by potem strzelić nimi w powietrze. W przybytku panował lekki zaduch i półmrok rozświetlany przez padające gdzieniegdzie wąskie snopy światła. Po około 30 minutach młody buddysta zaczął roznosić jedzenie dla swych pobratymców co oznaczało przerwę. Każdy miał swój przydział: kilka ziaren orzechów, mały okrągły bochenek chleba, litr soku w kartonie i Nutella. Nawet tutaj dotarła globalizacja. Chociaż największym jej przejawem są zwisające na tradycyjnych mnisich szatach telefony komórkowe. I to nie takie tańsze modele albo bardzo dojebane, ale nówki motorolki z polifonią i kolorowym wyświetlacze.

Kolejna świątynia - miejsce nauki młodych adeptów buddyzmu. Ściągamy obuwie i wchodzimy. Usadzeni w rzędach, naprzeciw siebie, krótko ścięci mężczyźni w tradycyjnych czerwono-pomarańczowych szatach. Od 3-4 letnich brzdąców, przez 13-14 latków z dziewiczym wąsikiem, a skończywszy na 22-25 letnich mężczyznach. Każdy wznosi głośne modły recytując święte tybetańskie teksty. Przypominało to trochę kanon, przy czym lewy rząd starał się przekrzyczeń prawy i odwrotnie.

Koło południa wybraliśmy się do południowej części miasta, gdzie znajduje się pałac zimowy Bogda Khana VIII (zwanego dalej Bogdanem dla uproszczenia). Ów Bogdan był ostatnim przywódcą politycznym i duchowym. Po jego śmierci komuniście nie zgodzili się na wskazanie nowej inkarnacji zrywając z ustrojem monarchii konstytucyjnej. Dopiero Dalajlama XIV wskazał następce, lecz nie została ona uznana przez władzę republiki Mongolii.
Kompleks pałacowy został przemianowany na muzeum. Sam pałac zimowy, w którym mieszkał Bogdan, został podarowany przez Mikołaja II na znak dobrych stosunków rosyjsko-mongolskich. Poza pałacem znajdowało się kilka budynków wybudowanych przed pałacem zimowym wg. tradycyjnych dla dalekiego wschodu stylu: wszystko z drewna, max kolorów, minimum gwoździ, krzywe dachówki. Obecnie, poza rzeczami Bogdana, można zobaczyć XIX i XX wieczne rzeźby i malowidła związane z buddyzmem. Jednak cena do oferowanej ekspozycji jest całkowicie nieadekwatna, więc gdyby nie fakt, że w UB nie ma za bardzo co oglądać nie polecam na przyszłość.

Następny cel zwiedzania - pomnik zadedykowany przyjaźni radziecko-mongolskiej ufundowany przez tych pierwszych. Tutaj już ruscy puścili wodze fantazji i sięgnęli szczytu możliwości socrealizmu. Pomnik wysoko na wzgórzu Zajsan w kształcie koła z mozaikowym wykończeniem w środku prezentującym osiągnięcia komunizmu. I tak możemy zobaczyć Gagarina stojącego tuż obok prostych ludzi pracy i ich małego synka. Dalej sojusz robotniczo chłopski idący wspólnie walczyć o dobro wsi i miast. Jeszcze w innym miejscu żołnierze radzieccy wraz z mongolskimi ramię w ramię obalają nazistowskie Niemcy (ciekawe z której strony przyszły te bataliony mongolskie? przez gobi i ural? a może jeszcze idą?). Brakowało mi jeszcze tylko jakiegoś bumelanta i motywu "podaj cegłę".

Zmęczeni udaliśmy się na regenerację do hostelu. Wieczorem poznałem Czada - amerykańskiego nauczyciela angielskiego w Seulu, który przyjechał na miesiąc do Mongolii spróbować czegoś nowego, bo koty są łykowe a na psie mięso ma alergie.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2011-09-05 09:14
3 zdjecie od konca jest super.
 
 
zwiedził 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 64 wpisy64 29 komentarzy29 545 zdjęć545 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
13.08.2012 - 23.09.2012
 
 
30.07.2010 - 21.08.2010