Pobudka 6.45 rano. Pomimo męczącego kaca trzeba się ogarnąć i jechać. Sama wycieczka wydawała się od samego początku dość "zagadkowa". W drzwiach toalet w naszym hostelu wisiały ostrzeżenia, by nie korzystać z wycieczek proponowanych przez osoby, które zabierają obcokrajowców do knajp i podają się za studentów szkół artystycznych. A my dokładnie tak zrobiliśmy. Skoro jednak przy wcześniejszej sposobności nas nie okradli/zgwałcili/pobili to postanowiliśmy skorzystać z ich oferty. Zwłaszcza, że byli tańsi, także może po prostu obsługa naszego hostelu obawiają się konkurencji robiła im złą reklamą. Razem z nami podróżował Francuz z synem oraz 3 czarne dziewczyny z Mozambiku, które zebraliśmy z innego hostelu.
Podczas podróży na Wielki Mur odwiedziliśmy fabrykę: porcelany, bawełny, tradycyjnego chińskiego kamienia jadeitowego oraz dom herbaty. Wszędzie tam przedstawiano nam proces produkcyjny i całą technikę powstawania produktu końcowego. Jedynym mankamentem była konieczność pozostawania po prezentacji przez pół godziny w przyzakładowym sklepie, gdzie nachalne panie nagabywały do zakupów. Ceny były trochę zaporowe, lecz wystarczyło powiedzieć, że jest się z Polski to od razu dalsze przekonywanie do zakupów ustawało. Najgorzej mieli Niemcy, Francuzi i Amerykanie za którymi "pomocne" panie dosłownie kroczyły zachęcając i dopingując do zakupów, wiedząc że portfele grubsze i waluta lepsza.
W końcu dotarliśmy na Wielki Mur, gdzie dostaliśmy 1,5 (!) godziny by dotrzeć na szczyt odcinka udostępnionego turystom. Pomimo dość znaczącego tempa i nielicznych przystanków ledwo zdążyliśmy. Właściwie byliśmy jedynymi z naszego minibusa, którym się to udało. Na szczęście pogoda była lekko deszczowa, także nie było tłumów, które ponoć występują w słoneczne dni. Z drugiej jednak strony gęsta mgła uniemożliwiała robienie jakichkolwiek zdjęć.
Na szczycie spotkaliśmy dwóch Rosjan, którzy wzbudzili w nas nie lada podziw gdyż wyglądali (a jednocześnie ogarniająca ich woń sugerowała), że dopiero co obrócili flachę. Ten naród chyba inaczej nie potrafi. Po murze chińskim zostaliśmy zabrani na lunch a potem na słynne Ptasie Gniazdo - stadion wybudowany z okazji Olimpiady w Pekinie. Tam zostaliśmy napadnięci przez straganiarzy, próbujących sprzedać wszelkiego typu bibeloty związane ze stadionem i nie tylko. Adamowi niejednokrotnie puszczały nerwy ze względu na nachalność kramarzy, także mówiąc "nie dziękuje" nie przebierał w słowach ("skurwysyńsko brzydkie to masz").
Wieczorem przy browarze integrowałem się z naszą Koreanką z pokoju, berlińczykiem Manuelem, który przyjechał na praktyki do Pekinu, oraz Cole'm - Amerykaninem z Teksasu, który od 2 miesięcy uczy angielskiego w szkole podstawowej.